no bo wczoraj była ta niedziela miłosierdzia, no i gdzie mam je wkleić?
Poranek był ok, poza tym, że wpadłam na watahę kleryków i ich 6 równych przedziałków...
Aż kroku przyspieszyłam na tę Mszę, czy też Eucharystię (no bo jak mawiają w pewnych kręgach - to nie to samo!)...
A tam Łociec niechluj się kładł na ambonce, ale Jego szczęście - mówił do rzeczy.
No i poszłam do tego mojego terapeutycznego cyrku, gdzie w roli terapeuty przydzielono mi Stefka i Marychę. Ten pierwszy był uzależniony od jednorękiego bandyty, a Marycha niedostosowana społecznie, wzbogacona o nerwicę natręctw.
I wiecie co?
Spławiłam ich na indywidualną terapiję, twierdząc, że są parą psycholi! hue hue
A teraz powiem Wam, że to ino symylacja była. Bo by mnie na stosie spalili jakbym wygadywała tu takie rzeczy...
A jak wychodziłam to mi się objawiło. Nie do wiary... Terapeuta psychodynamiczny miał przez parę sekund ludzkie oczy - takie, z których mogłam przeczytać lęk o mnie... Niesamowite.
Wieczorem padły nam baterie...
Był płacz i pytania: co dalej...
No i nie wiem, co dalej.
Pan Bóg wie. Ale pycha nie pozwala mi zapytać.
poniedziałek, 20 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)